Sen sów

Wydawnictwo:
Data publikacji:
Język:
polski
Liczba stron:
200
ISBN:
9788380320901

Lista linków

Tylko zalogowani użytkownicy mają dostęp do linków.

Zaloguj sięZałóż konto
Legimi PL
JerzySosnowski w najlepszej formie, za którą pokochali go czytelnicy „Apokryfu Agłai”Wspomnienianigdy nie będą tak słodkie i pełne, jak te z pierwszych wakacji. Jarko Wolskirazem z rodzicami pędzi pociągiem przez Polskę do sanatorium w Kołobrzegu.W bujnej wyobraźni chłopca, który marzy o tym, by zostać pisarzem,leniwy krajobraz za oknem jest jak preria lub pustynia Gobi, a pociąg możewywieźć ich w każdej chwili w nieznane, niebezpieczne miejsca, jeśli nie zdążąwysiąść na czas.Lata 70-te,uzdrowisko Kołobrzeg o zmieniających się co godzinę siedmiu strefachklimatycznych, jeśli wierzyć słowom kelnerki. Kurort zapełniają opaleniwczasowicze, plaże kuszą piękną pogodą, tymczasem Jarko spędza czas nagimnastyce oddechowej i w basenie solankowym w Ośrodku Przyrodoleczniczym.Dorosły jużJarosław odbywa nostalgiczną podróż do wspomnień tamtego lata, do chłopięcychtęsknot i pragnień, gdy wszystko jest jeszcze obce i pociągające zarazem, apytania, na które szuka się odpowiedzi, wydają się najważniejsze na świecie.Czy Kmicic mógł nosić karabin maszynowy? Jak zataić przed przyjacielem smutek zautraconą maskotką? Co zrobić, by zaimponować córce właścicielki wynajmowanejkwatery? Czy to możliwe, żeby kiedyś była wojna polsko-radziecka? Albo żebyistniała biała czekolada?Sosnowskibawi się narracją, wchodzi w dialog z czytelnikiem, łamie strukturę czasu i pamięci,zacierając granice między snem i jawą.Fragment:„Zaraz potym, jak przyjęła ich czarnowłosa Gocha, starsza córka pani Strzeleckiej,zjawiła się ona sama, a nawet z koszar przybiegł na obiad jej mąż. Dwupokojowemieszkanie zaroiło się naraz od ludzi. Jarko nie był pewien, kim zachwycać siębardziej: panią Alą, która na powitanie powiedziała mu, że jest fajnymchłopczykiem, że zawsze chciała mieć syna i że mogliby się zaprzyjaźnić, panemZygmuntem, który zdążył mu obiecać przejażdżkę czołgiem, smagłą Gochą – drugacórka nie wróciła jeszcze od koleżanki – czy wreszcie mieszkaniem, tak innym odtamtego pozostawionego w Warszawie. Drzwi wejściowe (z okienkiem, przesłoniętymzasłonką w kwiatki) wypadały pośrodku poprzecznego korytarza. Wchodząc,widziało się swoje odbicie w olbrzymim potrójnym lustrze na niskiej szafce,które rodzice ochrzcili zaraz niepokojącą nazwą „tremo”. Jarko znał termin„tremor”, oznaczający drżenie mięśni, jakie przydarzało mu się po zażyciuniektórych lekarstw na oddychanie; widocznie potrojony w zwierciadle Dorosłyodczuwał coś podobnego. Może doświadczał tremy, widząc siebie tak, jakwidzieli go inni – z zewnątrz? Korytarz na prawo kończył się drzwiami dołazienki, pomalowanej na wściekle różowy kolor, gdzie nad wanną górowała żeliwnakolumna pieca na węgiel (rodzice orzekli: „terma”, budząc w Jarku popłoch, żeteraz już będą mówili wyłącznie: tremo, terma, mater, metro, remont, termin,tren, a w najlepszym razie termometr i terpentyna – ale na szczęście imprzeszło). W lewo szło się do ogromnej kuchni z białym kredensem, stołem,lodówką („trochę kopie”, uprzedziła pani Strzelecka) i wyjściem nabalkon. Po obu stronach trrrema znajdowały się drzwi do dwóch pokoi. W tym poprawej ścieśniła się na czas wakacji rodzina gospodarzy, ten po lewej miał należećdo wczasowiczów”.

Książki które Cię zainteresują:

Nasi użytkownicy czytali również: